wtorek, 16 lutego 2021

{o osiemdziesięciolatku, który skradł moje serce, czyli metamorfoza bardzo starego kredensu}


„Muszę go mieć” - powtarzałam w głowie, jak mantrę, intensywnie wpatrując się w ekran komputera – „Po prostu muszę!”- pomyślałam na tyle głośno, że zawisł nade mną pytający wzrok mojego Małża.

- Kocie, bo widzisz, mam sprawę… znalazłam taki bardzo stary, przepiękny kredens, idealny do naszej kuchni, drewniany taki, wiesz, jak lubię - mebel z duszą, i ja go odnowię, sama, nawet palcem nie kiwniesz (o naiwny!), obiecuję! - wyrecytowałam niemal jednym tchem. Z niepocieszoną miną podszedł bliżej, zerknął w ekran i skwitował: - Nie mamy na niego miejsca.

Ale ja już wiedziałam, że pierwsze ziarenko nagłej potrzeby posiadania mocno nadgryzionego zębem czasu mebla zostało zasiane. Czy właśnie wyszłam na manipulującą Małżem zołzę? Być może. Dodajmy do tego upartą kozią naturę i chyba nie muszę mówić, że po raz kolejny powiedział TAK? ;) 

Ale było warto. R. też to przyznał, gdy po wielu miesiącach patrzenia na rupiecia, zabraliśmy się za renowację. Tfu, jakie wielkie słowo, godne przynajmniej artysty-stolarza. A my po prostu zużyliśmy milion arkuszy papieru ściernego, tonę szpachli i kilka litrów farby, by dać temu meblowemu gamoniowi nieidealną, ale całkiem uroczą nową twarz. I nazwisko. I tak oto stałaś/eś się świadkiem narodzin Pana Kredenssona

[Wpis powstał przy współpracy ze sklepem Regałka]


Co po kolei należy zrobić, aby meblowi z mocno widocznymi śladami mijającego czasu dać nowe życie? Nie jestem pewna. Ale opowiem Ci, co my zrobiliśmy. I pokażę tego efekty. Jeśli więc jesteś artystą-stolarzem, albo po prostu znasz się na rzeczy, przymknij oko. Oba najlepiej. Najmocniej, jak potrafisz. Bo jestem pewna, że złamałam ze sto bardzo ważnych zasad prawidłowego odnawiania starych mebli. I na dodatek: nie przejmuję się tym za bardzo. ;) 


Rozdział pierwszy: skąd się tu wziąłem?

Zakup starego regału przez internet to jazda bez trzymanki. Zwłaszcza, gdy ów mebel znajduje się na drugim końcu Polski, a jego właściciel nie jest zbyt chętny, by pakować się w wysyłki wielkogabarytowe oraz targowanie się z jakąś dziwną babą z Mazur. Mój kozi urok jednak zadziałał i wynegocjowałam i cenę, i wysyłkę, i za jednym zamachem namówiłam znajomych, by użyczyli mi kawałek swojego budynku gospodarczego na kilka tygodni. I przebierałam nóżkami w oczekiwaniu na dostawę. Ta nastąpiła wkrótce. Opakowany czarną folią, tajemniczy kloc przyjechał, uplasował się między własnoręcznie wydłubanym przez gospodarza tego dobytku ulem oraz regałem pełnym vintage skarbów i teraz z kolei on czekał. Czekałby tam do budowy domu, gdyby nie różne zawirowania, dzięki którym po kilku miesiącach hibernacji, przytargaliśmy go (no dobra, R. z kumplem) do kawalerki. Z pewną taką nieśmiałością odwinęłam czarną folię i… 

- Ojapierdziu, stary zainwestuj w tiktaki, bo ci je...dzie z szuflady! - zakrzyknęłam, parafrazując słynnego Osła. Zarządziłam szorowanie wodą z szarym mydłem, wielokrotne. Powtarzane co kilka dni, aż do skutku. Skutek przyszedł mniej więcej po tygodniu, by powiedzieć, że jeszcze kilka razy i wtedy się tu wprowadzi na stałe. 

Tym oto sposobem na środku kawalerkowego pokoju zamieszkał (kolejny) Grat. Mogłaś/eś go zobaczyć >>> we wpisie o starych albumach botanicznych. <<<




Rozdział drugi: czy jest na sali lekarz? 

Po szorowaniu przyszedł czas na dokładne oględziny. Do czynienia mamy zatem z setkami dziurek po kołatku, zwichniętą (spróchniałą) lewą nogą, nieco wygiętym blatem, plamami kleju zmieszanego z osiemdziesięcioletnim kurzem na szybkach, pęknięciem na dolnych drzwiczkach lewych oraz niezliczoną liczbą gwoździ i pinezek powbijanych właściwie wszędzie. 

Podczas oględzin zauważyłam też solidne boki, bardzo dobrze zachowane półki (cały kredens jest z litego drewna), piękne rzeźbienia i dodające uroku ślady zębów czasu. Nawet aluminiowe okucia pasują tu jak ulał. Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok zielonych szybek, choć bardziej wpadł mi w oko kształt listewek je podtrzymujących. Pan Grat zrobił na żywo zdecydowanie lepsze wrażenie, niż na zdjęciach z portalu. ("Przed i po" oraz "w trakcie" możesz obejrzeć w zapisanych relacjach na moim instagramie oraz na końcu tego wpisu.) 

Diagnoza: mogło być gorzej. ;)




Rozdział trzeci: bój się i działaj!

Po wielu godzinach spędzonych na szlifowaniu, szorowaniu, odkurzaniu oraz wyciąganiu miliona gwoździ i pinezek z najciemniejszych zakątków kredensu, po spiłowaniu spróchniałych nóg i dokręceniu kółek, nadszedł czas na działanie według planu. A, że z bardzo szczegółowymi planami jest mi zazwyczaj nie po drodze, tworzyłam koncepcję na bieżąco. 

Drewno, z którego kredens jest zrobiony, to prawdopodobnie jakieś drzewo owocowe. Po oszlifowaniu wyszły czerwonawe wybarwienia, a to – w moim odczuciu - nie dodawało mu uroku. Zatem plan A: surowe drewno, odpadł w przedbiegach. Został plan B: kolor. 

Ale zanim przejdziemy do koloru – szpachlowanie. Zaszpachlowałam większość dziurek po kołatku, większość dziurek po gwoździach i pinezkach oraz większość pęknięć i ubytków. Większość, bo bardzo chciałam, aby kredens zachował swój charakter i lekkie ślady użytkowania. Nakładając kolejne warstwy medytowałam nad wszystkimi kolorami tęczy. Przez myśl przemknął mi głęboki granat, czerń, kawa z mlekiem, a nawet brudny róż. Rozejrzałam się jednak po naszym mieszkanku i wybór nie mógł być bardziej oczywisty: zieleń. 




Rozdział czwarty: kto to wszystko tak pokolorował?

Wymyśliłam sobie, że to będzie zieleń szałwiowa, lekko zmrożona, nie za niebieska, nie za zielona. Wybrałam idealny odcień z palety RAL, zamówiłam farbę i… klops. Za niebieska! Kolejna: zbyt oliwkowa. Dwa następne odcienie: za jaskrawy, zbyt trawiasty. Zamiast wydawać bez sensu miliony monet na kolejne próbki z internetowego mieszalnika, postanowiłam stworzyć odcień idealny z tego, co mam. Zmieszałam więc w moim kociołku czarownicy odcień nr 1 z połową odcienia nr 2 i wkroczyłam w najprzyjemniejszy etap renowacji. :) 

Pierwsza warstwa to primer. Użyłam go zarówno w środku, jak i na zewnątrz, malując jedną warstwę wałkiem. Dopiero po jego wyschnięciu rozpoczęłam przygodę z malowaniem. Ach, co to była za przygoda! Najpierw smyrałam Grata pędzlem po wszystkich kącikach, rogach i załamaniach, po pęknięciach i zakamarkach. Następnie płaskie powierzchnie pomalowałam małym wałkiem. Stanęło na 3 warstwach (każdą kolejną nakładałam dopiero po wyschnięciu poprzedniej). Wnętrze pomalowałam na biało. Zależało mi na rozjaśnieniu środka i podkreśleniu kontrastu między zewnętrzną a wewnętrzną częścią kredensu. Chyba się udało? Jak myślisz? 





Rozdział piąty: kto Ty jesteś? 

Już na tym etapie zaczęłam mówić do Grata per Panie Kredenssonie. Tak, tak, wiem jak to brzmi i nie, nie oszalałam do reszty. Ale faktycznie kilka razy wyrwało mi się na głos: „ależ pan elegancki, panie Kredenssonie!”, gdy kończyłam nakładać kolejną warstwę szałwiowej powłoki. Dlaczego wybrałam takie nazwisko? 

Cóż… nie od dziś wiadomo, że moją największą inspiracją, nie tylko w wystroju wnętrz, są kraje nordyckie. Nie chcesz wiedzieć, na ilu szwedzkich, norweskich, fińskich i duńskich blogach byłam, ile instagramowych kuchni na Północy zwiedziłam oraz jak wiele z nich zachwyciło mnie tak, że mogłabym od razu spakować do plecaka bieliznę na zmianę i się przeprowadzić. 

To nazwisko, pół-polskie, pół-skandynawskie, to mój hołd. Dla wszystkich skandynawskich blogerek i blogerów, których wnętrza i styl życia powoduje serię małych, następujących po sobie wybuchów zachwytu. Dziękuję, tusen takk, tack, tak skal du have, kiitos, Þakka þér fyrir! 



Rozdział szósty: detal ma znaczenie!

Okej, mamy już nazwisko, a i nowy kolor robi robotę. Ale to detale sprawiają, że kompozycja jest pełna. A powoli zmieniający się w Kredenssona Grat ma tych wartych uwagi szczegółów przynajmniej kilka. 

Gałki. Spore, ceramiczne, białe z ręcznie malowanymi, zielonymi wzorami, ze srebrnym wykończeniem. Muszę przyznać, że były moim nr 2, ale gdy przyłożyłam je do szuflad – wiedziałam, że te i żadne inne. Asortyment Regałki, partnera tego wpisu, przejrzałam wzdłuż i wszerz, żeby mieć pewność, że niczego nie pominęłam. Z myślą o kredensie wybrałam chyba z 15 różnych wariantów! Z czasem, gdy moja wizja Kredenssona stawała się bardziej konkretna, z listy znikały te najmniej pasujące, choć nadal zachwycające uchwyty. Została esencja. Ograniczyłam swój wybór do dwóch rodzajów: wspomnianej już gałki Bodziszek z zielonymi wzorkami oraz… precelków. Te drugie znalazły swoje miejsce w witrynie, która przy okazji też przeszła całkiem udaną metamorfozę (pokażę ją w kolejnym wpisie na blogu). Natomiast okrągłe piękności okazały się strzałem w 10. Jak myślisz? A może wybrałabyś/wybrałbyś w Regałce inne? Koniecznie daj mi znać! 

Korona. Grat miał koronę ułamaną, niekompletną i pełną dziur. Kredensson może natomiast pochwalić się piękną przednią koronką oraz ładnie wykończonymi bokami. Nie znalazłam w tak krótkim czasie gotowych elementów, które spełniałyby moje oczekiwania. Dlatego postanowiłam za jakiś czas powierzyć sprawę stolarzowi. Tymczasowym rozwiązaniem na bokach są listewki. Także korona jest i, na szczęście, nie mam tu na myśli wirusa. 

Szybki. Ich wymiana to ostatnia prosta w tej metamorfozie. Nowe „okulary” przygotował nam pod wymiar miejscowy szklarz (całe 20zł za dwie sztuki!), ale zanim mogliśmy wstawić nowe – trzeba było się pozbyć starych. Chciałam zachować te zielone szybki, bo jest szansa, że wykorzystam je kiedyś w jakimś innym projekcie. Ale wyjęcie ich okazało się trudniejsze, niż mi się wydawało. Wszystko było ze sobą sklejone i zbite gwoździkami tak mocno, że Małż musiał się naprawdę nieźle nagimnastykować, by się tego umocowania pozbyć. Wstawienie nowych szybek zajęło nam jakąś godzinę, co uważam za sukces. Zwłaszcza, że robiliśmy to pierwszy raz w życiu. :) 





Rozdział siódmy: nazywam się son, Kredensson!

Dobrnęliśmy, moja droga Czytelniczko i mój drogi Czytelniku, do końca tej opowieści. A może jednak początku? Z całą pewnością historia starego kredensu toczy się dalej. W końcu otrzymał nowe „ubranie”, w którym prezentuje się jak na dziarskiego osiemdziesięciolatka przystało! Podreperowaliśmy go, daliśmy mu nazwisko (nawiązujące do skandynawskich kolegów – inspiracji) i wypełniliśmy po brzegi dobrocią: najpiękniejszym szkłem i ceramiką, jaką posiadamy na górze oraz niezbędnymi przydasiami kuchennymi na dole. Udekorowaliśmy pięknymi gałkami – prezentem od sklepu Regałka – i w końcu mogę się nim pochwalić. Tak, pochwalić. Bo mnie zachwyca. A Ciebie? 

Poniżej możesz obejrzeć krótki filmik/pokaz slajdów z tak zwanego "PRZED, PO i W TRAKCIE"



Uściski, k. 

___________________________________

PS Oto kolory i proporcje farb (na oko): 1 puszka 0,9l NCS S5020-G10Y  + ½ puszki 0,9l TVT M448, farby to Tikkurila Everal Aqua Semi Matt

19 komentarzy:

  1. Udało się!!! I to bardzo ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak myślisz! :) Dziękuję!

      Usuń
  2. Kasiu wyszedł śliczny. Przeczytałam sztukę w siedmiu aktach. Brawo TY brawo WY. Pozdrawiam Kasia N z instagramu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasieńko, bardzo Ci dziękuję! Za słówko tu zostawione, odwiedziny i generalnie wsparcie! :)

      Usuń
  3. Kasiu wyszedł śliczny. Przeczytałam sztukę w siedmiu aktach. Brawo TY brawo WY. Pozdrawiam Kasia N z instagramu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze że Kredensson trafił w Wasze ręce metamorfoza rewelacyjna !!! Fajnie jest dawać życie starym przedmiotom. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba! Dziękuję!

      Usuń
  5. Szalenie szanuję dawanie drugiego życia starym przedmiotom, a jak jeszcze tak pięknie to wychodzi ( świetny ten zielony i bardzo odważny) to już pełny szacun

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest już tyle produktów na świecie, że nie mam potrzeby co chwilę kupować nowych. Teraz wolę zainwestować małe pieniądze w coś niepowtarzalnego i dużo pracy w jego odnowienie, niż kupować kolejne meble z marketu. :) Dziękuję! Kolor odważny, ale kredens stoi w dość spokojnej i stonowanej kuchni, więc jest jedynym takim mocnym akcentem.

      Usuń
  6. Coś pięknego! Genialnie wygląda!

    OdpowiedzUsuń
  7. Brawo! Na Twoim miejscu byłabym z siebie bardzo dumna! Piękny pomysł, piękny mebel i piękne zdjęcia. Chcieć to móc :) Pozdrawiam, Kasia KOZAk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Kasiu! Muszę przyznać, że naprawdę jestem dumna i zadowolona z efektu końcowego. :) Uściski! Kasia

      Usuń
  8. Jestem pod wielkim wrażeniem. Chyba nic tak nie satysfakcjonuje, jak coś zrobionego własnoręcznie.
    Przepiękny kolor, piękne wykończenia, detale.
    Mebel cudowny, osobiście takie lubię, z duszą, dopieszczone.
    Gratuluję Ci bardzo pasji, cierpliwości i talentu :-)
    Irena- Hooltaye w podróży

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irenko, bardzo Ci dziękuję za tak miłe słowa! Uściski ślę!

      Usuń
  9. Jeżu! Ten kolor jest obłędny! Genialny po prostu! Piękny! Aaaaach, zakochałam się w tym meblu! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że ja też jestem w nim zakochana... ;) Dziękuję!

      Usuń
  10. Ten kolor, no po prostu bajka! Ale cały kredens jest piękny, te malutkie detaliki, ma duszę! :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój czas i komentarz. :)

Ps. bardzo proszę bez spamowania w komentarzach linkami do stron firmowych - to nie przejdzie. ;)