niedziela, 17 października 2021

{o pierwszym spotkaniu z Islandią - część 1}


Może wpadniecie podlać nam kwiatki? - zapytał pół żartem, pół serio Piotr. Całkowicie żartem odpowiedziałam, żeby tak nie kusił i... jakiś miesiąc później, pewnego wrześniowego wieczoru, wylądowaliśmy na Islandii. Czy to prawdziwa historia? Zdecydowanie. Czy miały z tym coś wspólnego islandzkie elfy? 

Być może. Zwłaszcza takie dwa, bez których to by się nigdy nie wydarzyło (a przynajmniej nie przez najbliższych kilka lat). O tych elfach powiem Ci na końcu,
a teraz zabieram Cię w podróż po wachlarzu emocji, doświadczeń i zachwytów. 






Intensywna

Mapę i przewodnik kupiliśmy na dwa dni przed wylotem, gdy mieliśmy już wyniki testu i byliśmy prawie pewni, że zostaniemy do samolotu wpuszczeni. To tak naprawdę pokazuje, jak bardzo byliśmy „przygotowani”, a nasza podróż „zaplanowana”. ;) Dobrze, że zdążyłam nam zorganizować skarpety, czapki i koszulki z wełny merynosów, a wyciągnięte z czeluści szafy sztormiaki wciąż pasowały. 

Czas przed wyjazdem był bardzo intensywny, ale to nic w porównaniu z intensywnością doświadczeń na miejscu. Już samo lotnisko, obsługa, życzliwość pracowników oraz… zgubione bagaże wypełniły nas emocjami po kokardy. A to był dopiero początek! 






Widzisz Elfa? Przysięgam, że nie majstrowałam przy tym zdjęciu w żaden sposób, aby uzyskać "efekt". Zobaczyłam go z daleka (zdjęcie zrobione z odległości około stu metrów) i zamarłam! Zdarzyło mi się to później jeszcze wiele razy... nie dziwię się, że około 80% Islandczyków przyznaje, że to możliwe, że elfy istnieją.
Ja tam jestem tego pewna! Tym bardziej, że spędziłam jakiś czas w kryjówce jednego z nich... (Opowiem, przy kolejnej okazji i tak, są zdjęcia!) 


Serdeczna

Po krótkiej chwili nasze plecaki odnalazły się w miejscu z napisem „dziwne bagaże”. Czy to oznacza, że standardem podróżników są już tylko walizki na kółkach? W mapę i przewodnik nie spojrzeliśmy ani razu, a poziomy deszcz, który nas przywitał w Keflaviku, okazał się jedynym opadem w ciągu całego tygodnia. Islandzkie przysłowie mówi, że jeśli nie podoba Ci się pogoda, to poczekaj 5 minut. I faktycznie, w ciągu dnia można doświadczyć czasami nawet czterech pór roku. My jednak mieliśmy niesamowite szczęście, bo oprócz deszczu w dniu przylotu, nie padało ani razu. Codziennie towarzyszył nam silny wiatr, czasami było słonecznie, czasami pochmurno, ale ulewa? Śnieżyca? Nie tym razem. Wyspa przywitała nas naprawdę świetną aurą. 

Zamieszkaliśmy u naszych serdecznych Przyjaciół, Piotra i Bereniki, którzy byli w tym czasie w Szwecji. Na miejsce z lotniska przywiózł nas sympatyczny taksówkarz, który nieco się zdziwił, że będziemy tylko zwiedzać. Klucze do mieszkania odebraliśmy u stale uśmiechniętego Oddgeira, w jego niesamowitym sklepiku z islandzkimi skarbami. Zostawiliśmy tam przed wyjazdem małą fortunę. ;) I żałuję, że nie zrobiłam w nim ani jednego zdjęcia. Większość pamiątek ze sklepiku konsumujemy na bieżąco (czekolady, sól wulkaniczna, herbaty z mchu), część dostali nasi mazurscy Przyjaciele i Rodzina, ale najważniejszą pamiątką z tego miejsca jest mój lopapeysa –  tradycyjny, wełniany sweter.  Oddgeir dokładnie wyjaśnił mi, jak mam o niego dbać i dołożył, w prezencie, czekoladę o smaku karmelu i soli morskiej.  

Wszędzie, gdzie spotykaliśmy ludzi, doświadczyliśmy jedynie serdeczności i życzliwego uśmiechu. Od obsługi lotniska po panią w sklepie. To było naprawdę miłą odmianą po lotniskowych doświadczeniach po polskiej stronie… 




Lodowa, ale nie lodowata

O moim pierwszym w życiu spotkaniu z Lodowcem opowiem w kolejnym islandzkim wpisie, bo to było naprawdę niesamowite doświadczenie! Takie na miarę pierwszej zorzy, o której pisałam tutaj >>> Do zorzy <<<.  Ale wszystko co słyszałaś/eś na temat krainy lodu i ognia to prawda! Jest tu całkiem sporo lodu, pod którego coraz cieńszą warstwą ukrywają się… czynne wulkany! Ogień! 

Lodowce zajmują aktualnie poniżej 9% powierzchni Islandii i topią się, jak wszystkie ziemskie lodowce, w zatrważającym tempie. Jeden z nich, po 700 latach istnienia, stopniał już niemal całkowicie. Z 35 kilometrów kwadratowych (odnotowanych w 1901 roku) dziś pozostał już niespełna 1 kilometr kwadratowy… W 2014 roku Ok został ogłoszony martwym. Aby upamiętnić jego istnienie, w 2018 roku Islandczycy umieścili pamiątkową tablicę z tekstem: „Ok jest pierwszym islandzkim lodowcem, który utracił status lodowca. W ciągu następnych 200 lat prawdopodobnie wszystkie nasze główne lodowce będą podążać tą samą drogą. Ten pomnik ma potwierdzić, że wiemy, co się dzieje i co należy zrobić. Tylko ty wiesz, czy to zrobiliśmy.” Autorem treści tablicy jest islandzki pisarz Andri Snær Magnason. Zmianę statusu lodowca widać również w nazwie, z której usunięto cząstkę „jökull” oznaczającą „lodowiec”. Mam nadzieję, że człowiek z przyszłości, do którego kierowany jest tekst na tej tablicy, będzie mógł odpowiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by ratować lodowce, ale i całą Ziemię przed zagładą.  

PS wiesz, że zimy na Islandii są łagodniejsze, niż te w Nowy Jorku? 







Ambiwalentna

Islandia, w moim odczuciu, to mieszanka emocji, które nie do końca potrafię nazwać. Z jednej strony: zachwyt, zauroczenie, miłość od pierwszego wejrzenia. Z drugiej: wkurza, intryguje i pozostawia w takim niedookreślonym stanie. „Emotional landscapes / They puzzle me / Then the riddle gets solved / And you push me up to this / State of emergency /How beautiful to be / State of emergency / Is where I want to be” śpiewała Björk i chyba w końcu wiem, co miała na myśli. To wyznanie artystki mogło dotyczyć osoby, ale idealnie oddaje też moje uczucia wobec tego niesamowitego kraju. Pełnego zagadek, emocjonalnych krajobrazów, wyjątkowego stanu gotowości na wszystko, co szykuje Przyroda, w którym chce się być i którego chce się nieustannie doświadczać. 

Będąc tam, płakałam wzruszona z zachwytu nad morzem zielonego mchu porastającego pola lawy i ze smutku, że mam tylko kilka dni na tę pierwszą randkę z Islandią. 

Złościłam się na siebie na czarnej plaży, że nie mogę zapisać w pamięci każdej sekundy tego wieczoru oraz na nieodpowiedzialnego człowieka, który mimo wyraźnego zakazu, podchodził do kilkumetrowych fal i narażał nie tylko siebie na niebezpieczeństwo. 




Śmiałam się szczerze z min, które robiły piękne, islandzkie konie czy ciekawskie owce i śmiać mi się chciało, gdy obserwowaliśmy modelkę kładącą się na ziemi pomiędzy gorącymi, cuchnącymi siarką, źródłami oraz skaczących nad nią fotografów (z Polski, a jakże!). Podobno byliśmy świadkami powstawania jakiejś kampanii reklamowej dla jednej z marek odzieżowych. 

Otwierałam buzię ze zdumienia, gdy z okna w samolocie zobaczyłam lejącą się z wulkanu, czerwoną rzekę lawy oraz gdy nad naszymi głowami, zamiast ptaków, latały hałasujące… drony. 

Byłam poirytowana, gdy nie mogłam na zdjęciu uchwycić tego piękna, które widziałam oczami oraz gdy po drodze nie było ani jednego miejsca postojowego z toaletą. Tym bardziej, że na Islandii nie ma lasów czy chociażby krzaczka, za którym można się schować. I tak, widziałam kilka nieznajomych, gołych pup po drodze. ;) 

Jedno jest pewne: chcę kiedyś wrócić na dłużej, by objechać Wyspę dookoła, zagłębić się w tak zwany interior, zawędrować w pobliże wulkanu, wejść do „dziury z gorącą wodą”- jak to pięknie określa Okuniewska. Chcę zobaczyć wieloryby w Akureyri, zatracić się na Fiordach Zachodnich, zjeść ponownie prawdziwy skyr (bo ten polski smakuje zupełnie inaczej) i zrobić mnóstwo rzeczy, na które teraz nie wystarczyło nam czasu. Wszystko to najchętniej latem (by móc zwiedzać również nocą) oraz zimą (obłędne kolory!). No i jeszcze raz we wrześniu, bo to nasz ulubiony urlopowy miesiąc. 








Niezapomniana

Chciałabym zapamiętać każdą sekundę z pobytu na „innej planecie”, ale wiem, że nie jestem w stanie. Pamięć ludzka jest zawodna. Pamięć w telefonie i aparacie – ograniczona do dźwięku i obrazu. A Islandię chłonęliśmy wszystkimi zmysłami. Zapach, smak, dotyk, dźwięk i obraz – wszystko to łączyło się w kompletne doznanie. Cieszę się, że nie zatraciłam w sobie tej dziecięcej ciekawości świata, ochoty, by wszystkiego dotknąć, powąchać i posmakować. Pewnie dlatego najcenniejszymi pamiątkami z naszych wyjazdów są dla mnie pachnące tym miejscem kamienie, piórka, piasek,  wszelkie organiczne skarby. A do tego lokalna herbata, czekolada czy ser. Lubię, gdy suweniry zaspokajają wszystkie moje zmysły. Najtrudniej jest z zapachem, trudno go w czymkolwiek zamknąć na zawsze. Ale, mimo upływu czasu, moje lofockie muszle przywiezione w 2019 roku, nadal oddają ten niepowtarzalny, morski aromat. 

Islandzkie wspomnienia będą ze mną długo przede wszystkim dzięki wełnie, z której jest zrobiony mój sweter, ale też dzięki kamieniom, piaskowi, kawałkom lawy, soli wulkanicznej… a nawet herbacie i czekoladzie, które przywiozłam ze sobą. No i, nie da się tego ukryć, dzięki ogórkowemu ginowi. ;) 

Poza tym, wymyśliłam tam i rozpoczęłam nową podróżniczą tradycję: wysłałam pocztówkę nie tylko do znajomych i rodziny, ale też do nas. Żeby nam przypominała o kolejnym, spełnionym marzeniu. 






Dzika

Jeśli zaplanujesz sobie podróż na Islandię i zaczniesz robić research, rozglądać się za przydatnymi informacjami, bazą noclegową, atrakcjami, to prędzej czy później trafisz na kogoś, kto będzie narzekał, że teraz to już nie to samo, co kiedyś. Że tłumy turystów, że coraz więcej zadeptanych dróg, a coraz mniej dziczy i ciszy. 

Cóż, nie wiem, jak było kiedyś, ale mogę Ci powiedzieć, co zrobić, by tej dziczy doświadczyć. Twój największy przyjaciel w tej misji to: czas. A zaraz za nim drepcze Twoja nowa przyjaciółka: cierpliwość. Daj sobie czas. Nie spiesz się, nie pędź z miejsca na miejsce, bądź cierpliwa/y. Zwłaszcza, gdy przed sobą masz te najbardziej znane miejsca. Czasami wystarczy poczekać kilka, kilkanaście minut, by turystyczny tłum ruszył dalej. I zanim przybędzie kolejna wycieczka – masz miejsce tylko dla siebie. Czas oznacza też odpowiednią porę dnia i nocy na zwiedzanie. Są miejsca, które są oblegane niemal 24 godziny na dobę (w ciągu roku Islandię odwiedza trzy razy więcej turystów, niż wynosi liczba stałych mieszkańców!), ale są też takie, które po zmierzchu wciąż są piękne, a do tego puste. :) Pamiętaj też, że Islandia ma prawie 10 tysięcy wodospadów. Nie musisz oglądać akurat tego, o którym piszą wszystkie przewodniki, prawda? 

Jeśli zapytasz mnie, czy Islandia jest nadal dzika, to odpowiem: tak. Po prostu w niektórych miejscach spotkasz większą liczbę ludzi, niż w innych. Raz będzie za Tobą jechał sznur samochodów, a w innym miejscu droga będzie pusta przez kilkadziesiąt kilometrów. I to jest wspaniałe! 




Inspirująca

O wpływie przyrody na kreatywność ludzi na świecie można napisać kilka książek i jestem prawie pewna, że już takie powstały. Ale nie tylko przyroda na Islandii inspiruje. Inspirują kolory i kształty budynków, połączenie tradycji z nowoczesnym designem. Islandia jest wizualnie dość uporządkowana – jak większość krajów nordyckich. Nie ma tu wielkich banerów zasłaniających widoki czy budynki. Gdy zobaczyłam bloki mieszkalne, wielkoformatowe sklepy czy szklane wieżowce (nieliczne) wklejone w krajobraz pomyślałam, że Islandia stawia na minimum w architekturze i maksimum w naturze. Bardzo mi się to podoba! Sporo jest też opuszczonych budynków i polecam Ci zajrzenie do książek, o których piszę na końcu tego wpisu, a zwłaszcza do „Szeptów kamieni”. 

Islandia inspiruje mnie nie tylko widokami i architekturą. Islandczycy są znani z tego, że podejmują czasami dość kontrowersyjne, ryzykowne decyzje w sprawach, o których rządy innych krajów na co dzień nawet nie myślą. Na przykład w 2010 roku Islandia uznała kluby ze striptizem za urągające godności człowieka i zdelegalizowała takie miejsca. Islandzcy policjanci nie noszą broni palnej, a przypadek, kiedy musieli jej użyć, był dotąd tylko jeden, w 2013 roku. 

Co dziesiąty Islandczyk jest autorem opublikowanej książki, a kraj zajmuje pierwsze miejsce na świecie pod kątem liczby przeczytanych książek w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Islandia jest też największym producentem bananów w Europie – banany są tu uprawiane od 1941r. To także jedno z nielicznych miejsc, gdzie zimą można poruszać się podgrzewanymi chodnikami i ulicami, choć ta pora roku wygląda dość podobnie do naszej (tu zima nie zaskakuje drogowców ;)). 

Reykjavik to miejska galeria sztuki: kolorowe domki, niesamowite uliczki, galerie, kawiarnie, murale, niesamowity klimat i charakter. Kolorowi ludzie, języki świata, nowoczesna architektura (zachwycająca opera, ale też nowoczesne biurowce) i tradycyjne budynki z blaszaną elewacją. I koty! Tam miałam wrażenie, że każdy jest artystą, albo przynajmniej twórcą w zaciszu własnego domu. Chciałabym tam pomieszkać! 





Atrakcyjna

Tak, tak po prostu atrakcyjna. Pod każdym względem. Bo inna, bo niesamowita, niemalże nieziemska, a jednak tak bardzo ziemska przecież. Połączenie lodu i ognia, czarnych gór i zielonych połaci mchu, turkusowego oceanu i czarnego piasku, słońca i wiatru. Wodospadów, jaskiń, wulkanów i lodu. Tylko tam jednocześnie ma się wrażenie, że niebo jest na wyciągnięcie ręki, a bramy piekieł jeszcze bliżej (to przez zapach siarki w niektórych rejonach). ;) Nie sposób tego opisać, choć – jak widzisz po długości tego tekstu – podjęłam próbę. 





Epilog 

Jesteśmy z R. specyficznym typem podróżników. Właściwie to jesteśmy raczej turystami, którzy uwielbiają wtapiać się w otoczenie. Mamy swój sposób zwiedzania, patrzymy na podróżowanie z zupełnie innej perspektywy, niż większość ludzi. I nie chodzi o to, że chcę podkreślić jakąś naszą wyjątkowość, nie. Takich, jak my jest mnóstwo! Po prostu nie dla nas leżenie na leżaku przy basenie, ani zwiedzanie pędem, byle więcej, byle mocniej, byle szybciej. Ale to nie znaczy, że inny sposób podróżowania jest lepszy czy gorszy. Jest po prostu inny. 

Gdy planujemy urlop zazwyczaj kupujemy mapę i czytamy o miejscu, do którego się udajemy. Ale przewodniki  nie są jedynym wyznacznikiem naszej trasy. Mamy taką potrzebę wtopienia się w krajobraz, odkrywania po swojemu, w swoim tempie i bez pośpiechu. Owszem, odwiedzamy miejsca  najbardziej polecane, ale wybieramy te mniej oblegane. Główny deptak? Bądź pewna/pewien, że spotkasz nas raczej w bocznej uliczce.
Nasz pobyt na Islandii nazwałabym właśnie szwendaniem się po bocznych uliczkach. Mimo, że „zaliczyliśmy” kilka z najpopularniejszych miejsc, większość czasu po prostu przemieszczaliśmy się bez celu i mapy,  zatrzymując się tam, gdzie coś zwróciło naszą uwagę, idąc w nieznane. 

A to nieznane nie byłoby możliwe bez Piotra i Bereniki, naszych elfów. Bez nich, czwartego dnia września nie pojechalibyśmy do Gdańska, nie wsiedlibyśmy do samolotu i nie przywitałby nas na miejscu poziomo padający deszcz. To ludzie, z którymi możemy nie widzieć się latami, a podczas spotkania buzie nam się nie zamykają. Zupełnie, jakbyśmy się widzieli wczoraj. 

Jestem pewna, że znasz >>> ICESTORY <<<. Możliwe, że czytałaś/eś reportaże o Islandii, które wspólnie napisali ("Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii" oraz "Zostanie tylko wiatr. Fiordy zachodniej Islandii"). Jeśli nie, to serdecznie polecam. Tym bardziej, że właśnie ukazała się >>> nowa książka Piotra <<<, który tym razem zabiera nas do Norwegii. Ale nie jest to idylliczna opowieść o fiordach jedzących z ręki. Spojrzysz na Oslo oczyma imigranta zarobkowego z Polski i będzie to obraz momentami smutny, momentami śmieszny, a na pewno dość gorzki. Miałam zaszczyt czytać książkę jeszcze przed ostateczna redakcją i czytając -  słyszałam w głowie radiowy głos Piotra. W tle leciała specjalnie przygotowana i udostępniona wraz z książką playlista. Przeniosłam się do Oslo, widziałam ten mały pokój, te schody w kamienicy, współtowarzyszy „niedoli”. Niemal niemożliwa historia człowieka, który musiał postawić wszystko na jedną kartę opisana barwnym językiem, przeplatająca jawę ze snem sprawia, że ta opowieść niesamowicie wciąga. 

(Tu pojawi się zdjęcie mojego egzemplarza, jak tylko książka w formie drukowanej do mnie dotrze ;))

Islandia też jest połączeniem jawy i snu. Czasami wydaje mi się, że ten wyjazd tylko mi się przyśnił. Biorę wtedy do ręki pocztówkę, czytam co do siebie samej napisałam, otulam się islandzkim swetrem i zaparzam herbatę z zielonego mchu, który ewidentnie skradł moje serce. Przeglądam zdjęcia i… już wiem. Byłam. Doświadczyłam. Poczułam. 

Uściski, k. 

PS Wybór zdjęć to chyba najtrudniejszy element w tej opowieści. Ale muszę zaznaczyć jedno: to jest mały wycinek z dwóch pierwszych dni naszego urlopu. W kolejnych wpisach będę pokazywała kolejne zdjęcia - dzięki temu zobaczysz, jak różnorodny krajobraz opanował różne miejsca Wyspy. A to i tak nie wszystko, bo my zahaczyliśmy jedynie o południe i kawałek wschodniej jej części. 

24 komentarze:

  1. Islandia jest przeze mnie całkowicie nieodkryta. Ciekawie przeczytać relację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że w takim razie pierwsza z moich "relacji" zachęciła Cię do odwiedzenia tego kraju? :)

      Usuń
  2. Spadłaś mi z nieba. Właśnie pła ujemy na przyszły rok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to zapraszam już teraz na kolejne wpisy z Islandią w roli głównej. Ciężko zamknąć wszystko w jednym, tym bardziej, że na każdym kroku jest tam po prostu niesamowicie. I tak inaczej, niezwykła kraina. :)

      Usuń
  3. Pięknie piszesz o tym pięknym kraju. Myślimy o podróży, może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki za wyprawę! Niech dojdzie do skutku, bo warto! :)

      Usuń
  4. Jestem tu pierwszy raz, i jako inny bloger muszę napisać, że jestem pod wielkim wrażeniem zdjęć. Wręcz zabierają chęć do czytania, bo same obrazy już mówią od tym pięknym miejscu, więcej niż jedno słowo. Gratuluję takiego spontanicznego wyjazdu i wypoczynku w jakże innym miejscu niż Polska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Kasiu! Ogromnie mi miło i mam nadzieję, że czytało się równie przyjemnie, jak oglądało zdjęcia. :) Kasia

      Usuń
  5. Opis Waszego początku jest zachwycający, podobnie jak zdjęcia. Czekam na kolejne części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, dziękuję! Kolejna część już wkrótce!

      Usuń
    2. W takim razie postaram się śledzić na bieżąco, by też nie przegapić.

      Usuń
  6. Przepiękne zdjęcia i niezwykłe krajobrazy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Marta, choć to zasługa zupełnie nie moja. Ja tylko naciskałam guzik w aparacie/telefonie.

      Usuń
  7. Jestem pod ogromnym wrażeniem wszystkiego... A sposób w jaki to opisałaś, to już totalny sztos.

    OdpowiedzUsuń
  8. Islandia jest niesamowicie piękna w swej surowości i prostocie. Mimo, że jest tam zimniej niż w innych częściach Europy, a ja wolę ciepełko, to chciałąbym kiedyś ją zobaczyć. Kinga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że zimy na Islandii są łagodniejsze, niż na przykład w Polsce? 😉

      Usuń
  9. Ale tam pięknie, kiedyś się tam wybiorę. choć trochę sie kosztów boje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, jest daleko od słowa "tanio", jak to tylko możliwe... 😉 Ale warto!

      Usuń
  10. Bardzo podoba mi się to, że Islandię można chłonąć wszystkimi zmysłami.

    OdpowiedzUsuń
  11. Absolutnie oczarowały mnie zdjęcia. a to z rozmytym długim naświetlaniem wodospadem to już kompletnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi, nam, miło, dziękuję. Zdjęcie z wodospadem zrobił mój Mąż, ja również jestem nim zachwycona. :)

      Usuń
  12. Piękne zdjęcia. Islandia jeszcze przede mną, więc z ciekawością przeczytałam Twój wpis i czekam na następne. POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Olu! Właśnie piszę kolejny... tym razem o moim ulubionym rodzaju islandzkiej biżuterii. ;)

      Usuń

Dziękuję za Twój czas i komentarz. :)

Ps. bardzo proszę bez spamowania w komentarzach linkami do stron firmowych - to nie przejdzie. ;)